sobota, 20 października 2012

Rozdział I

  
"Zapamiętaj swe imię.
Nie trać nadziei - znajdziesz to, czego szukasz.
Ufaj duchom. Ufaj tym, którym pomogłeś, bo oni też ci pomogą.
Ufaj snom.
Ufaj swemu sercu i swojej historii.
Gdy zechcesz wrócić, idź tą samą drogą."

                                                                   (Neil Gaiman "M jak Magia")


      Hermiona, szesnastoletnia, piekielnie mądra brunetka siedziała na podłodze w swoim pokoju i bezskutecznie starała się zamknąć wypchany do granic możliwości, szkolny kufer.
Był pierwszy września, a ona za kilka godzin miała rozpocząć swój szósty rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
- Skarbie, szybciej, bo się spóźnimy. - Dobiegło ją z dołu wołanie rodziców.
- Moment! Nie mogę domknąć wieka!
- Może spróbuj wyrzucić ze środka jedną z tych twoich dwustu tonowych książek. - zażartował Peter, ojciec dziewczyny.
- Bardzo śmieszne tato! - Odkrzyknęła w odpowiedzi.
Zacisnęła zęby, właściwie miał trochę racji.  Z niechęcią pobieżnie przeglądnęła wszystkie, spakowane lektury, które jak to zwykła robić - poukładała alfabetycznie.
- O, to raczej nie będzie mi potrzebne. - mruknęła do siebie, chwytając w dłonie Historię Hogwartu. - W razie potrzeby mogę przecież wypożyczyć ją ze szkolnej biblioteki - Starała przekonać samą siebie, niezbyt przekonującym tonem. Niestety z marnym skutkiem. - Co za głupota, przecież muszę ją wziąć!
- Hermiono Granger! Jeżeli za 5 sekund nie zjawisz się spakowana na dole, będziesz miała duże kłopoty!
- Już idę! - Ze zrezygnowaną miną delikatnie odłożyła książkę na sosnowym biurku stojącym koło okna. Następnie zatrzasnęła wieko kufra, narzuciła na ramię torebkę i rozglądnęła się po pokoju, zastanawiając się, czy przypadkiem czegoś jeszcze nie zapomniała. Chyba wszystko. Najwyżej wyśle sowę do rodziców. Chwyciła za klamkę i wyszła z pomieszczenia.  Zatrzymała się przed schodami rozważając jak znieść z nich bagaż, który, nie owijając w bawełnę do najlżejszych nie należał. Wyciągnęła różdżkę z przedniej kieszeni spodni, jednak w porę zdała sobie sprawę, że przecież nie można używać czarów poza Hogwartem, tym bardziej w mugolskim domu. Skarciła w myślach swoją głupotę i zawołała na pomoc tatę. Po kilku chwilach dziewczyna i kufer znajdowali się w samochodzie. Spojrzała na zegarek - 10:30.
- Rany, spóźnimy się!
         Piętnaście minut później dotarli na dworzec King's Cross. Hermiona mocno uściskała rodziców.
- Trzymaj się córciu. - Peter poklepał ją po plecach.
- Jak dojedziesz, wyślij sowę. - Dodała mama dziewczyny. - I uważaj tam na siebie.
- Dobrze mamo. Będę pisać co tydzień. Obiecuję.
Pomachała im, a następnie oparła się o barierkę pomiędzy dziewiątym, a dziesiątym peronem. Po krótkiej chwili jej oczom ukazała się wielka, czerwona lokomotywa Express'u Hogwart.
Uśmiechnęła się szeroko widząc buchającą z komina parę. Przez całe wakacje z utęsknieniem wyczekiwała powrotu do szkoły. Nie mogła doczekać się nawet znienawidzonych przez wszystkich lekcji eliksirów ze Snape'm.
Rozglądnęła się w poszukiwaniu Harry'ego, Rona i Ginny - jej najlepszych przyjaciół. Jednak nigdzie nie mogła ich dostrzec. Panujący wszędzie rozgardiasz oraz dymy wydobywające się z pociągu dodatkowo ograniczały pole widzenia. Pewnie wsiedli już do środka - pomyślała. Skierowała się w stronę drzwi wagonu, kiedy nagle ktoś ją brutalnie odepchnął.
- Patrz jak łazisz, szlamo. - Draco Malfoy, blond-włosy ślizgon i zacięty wróg Świętej Trójcy bezceremonialnie przepchnął się przed nią, a następnie zniknął we wnętrzu pociągu. Jego śladem poszli Crabbe i Goyle - dwaj przerośnięci goryle, których można było uznać prędzej za ochroniarzy arystokraty, niż jego przyjaciół.
- Malfoy, ty wredny... - ale już jej nie słyszał. Łzy wściekłości popłynęły po policzkach Hermiony. Jak ten dupek potrafi zepsuć nawet najbardziej wyczekiwany dzień! Już on ją popamięta!
Zgrzytając zębami wgramoliła się do środka.
                                                                    ***
      Udała się w głąb wagonu. Kiedy mijała przedział ślizgonów spostrzegła Malfoy'a, który gwałtownie gestykulując, opowiadał coś roześmianej Pansy Parkinson - szesnastolatce o twarzy mopsa. Widząc jego pyszałkowatą buźkę zalała ją fala wściekłości. Zwęziła oczy i zapukała w szybę. Blondyn zwrócił na nią swoje stalowe oczy, a jego twarz wykrzywił grymas obrzydzenia. Hermiona pomachała mu z udawaną wesołością, po czym wystawiła środkowy palec. Na jego policzki wstąpiły czerwone rumieńce gniewu. Wstał i sięgnął po różdżkę. Dziewczyna gorzko się roześmiała i odeszła.
     Dwa przedziały dalej mignęła jej ruda czupryna Rona. Energicznie ruszyła w tamtą stronę i jednym zamachem otworzyła drzwi przedziału. Nim zdążyła wejść, na jej szyi uwiesiła się miedzianowłosa przyjaciółka.
- Miona!
- Ginny! Jak dobrze cię znów widzieć! - objęła ją mocno. Po kilku sekundach dziewczyny oderwały się od siebie. Później szesnastolatka skierowała spojrzenia na chłopców.
- Hermiona! Szukaliśmy cię na peronie. Gdzie się podziewałaś?
- Trochę się spóźniłam. Nie mogłam się zmieścić w kufrze. Poza tym...
Chłopcy rzucili sobie znaczące spojrzenia i zarechotali. Ah, te dziewczyny. Hermiona urwała i spojrzała na nich pytająco. Zachichotali. Westchnęła i ciągnęła dalej.
- Malfoy ma przekichane. Wstrętny dupek!
- Co znowu zrobił? - Dopytywał się Ron.
Po krótce opisała im całą sytuację. Chwilę później przedział rozbrzmiał głośnym śmiechem. Dziewczynę zalała fala ciepła. Jak ona się za nimi stęskniła...

1 komentarz:

  1. Nieźle, nieźle jak na początek. Mam nadzieję, że w grudniu coś wstawisz.

    OdpowiedzUsuń